Wpisy podróżnicze i ślubne cieszą się niesamowitym powodzeniem, więc czas najwyższy zwiększyć ich częstotliwość. Dziś ostatnia wycieczka po San Francisco, czyli zaglądamy tam, gdzie zajrzeć warto będąc w tym uroczym mieście.
Jak na Amerykę przystało rozmiar XXL w każdej postaci. Nawet kawa mrożona Starbucks była 3x większa od norweskiej, a budynki istne drapacze chmur. Co zatem spotka nas w Nowym Jorku?
Centrum miasta wypełniają centra handlowe, sieciówki i najpopularniejsze amerykańskie oraz europejskie sklepy. Z tego też miejsca swoja trasę rozpoczynają charakterystyczne dla San Francisco tramwaje liniowe. W sezonie oraz w weekendy ustawiają się przed nimi tłumy chętnych na przejażdżkę turystów. Mijając jedno takie zgromadzenie myśleliśmy, że za chwilę do środka wskoczy jakaś słynna gwiazda i odegra koncert, a pojawił się tylko tramwaj 😉 Jednorazowa przejażdżka tym cudem kosztuje $7, więc warto wybrać naprawdę długą trasę.
Kierując się na południe, dosłownie kilka przecznic dalej rozpoczyna się jedna z najgorszych dzielnic w mieście Tenderloin. Totalne slumsy, bezdomni i narkomani włóczący się po ulicy, a w powietrzu odór alkoholu i brudu. Niestety nie jest to najbezpieczniejsza ulica do nocnych spacerów.
My jednak odbiliśmy w innym kierunku i podziwialiśmy prawdziwe perełki miasta.
Punkt pierwszy na naszej trasie stanowiło słynne China Town. Jest to najstarsza, a zarówno największa chińska dzielnica w Ameryce Północnej. Totalny chaos, sprzedawcy uliczni oblegający każdy dostępny chodnik, wystawiający szerokie oferty egzotycznych mięs, owoców i warzyw. Miejsce to przestawiające niekontrolowany chaos uchodzi za ikonę miasta San Francisco. Niestety zarówno tutaj, jak i w Nowym Jorku nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Pomimo licznych poleceń nie skusiliśmy się na degustację. Zdecydowanie bardziej spodobało mi się ‚Little Italy’, ale o tym wkrótce.
Coint Tower kolejny symbol miasta San Francisco na szczycie wzgórza w dzielnicy Telegraph Hill. Legenda głosi, że wieża ta miała upiększyć całe miasto. Z wzgórza tego rozpościera się przepiękny widok na most San Francisco Bay.
Kierując się dalej na północ dotarliśmy do Fisherman’s Wharf, czyli kolejnego turystycznego miejsca. Główną ulicę wypełniają prowadzone od pokoleń restauracje, a okolicę otaczają muzea, parki oraz przepiękny port.
Chyba każdemu z nas na myśl o San Francisco w głowie ukazuje się czerwony most, a później słynna Lombard street, czyli najbardziej poskręcana ulica na świecie. W swoim krótkim odcinku liczy ona aż aż 8 ostrych zakrętów. Co ciekawe na tej odległości znajduje się aż 12 kamienic, a owa seprentyna jest ich ulicą dojazdową. Kierowcy muszą się tam nieźle nagimnastykować 😉
Projekt serpentyny zaproponował właściciel leżących nieopodal posiadłości. Miała ona za zadanie zmniejszyć kąt pochylenia jezdni z 27% do 16%. Aby jeszcze bardziej zredukować niebezpieczeństwo podczas zjazdów na 400m odcinku wprowadzono ruch jednokierunkowym oraz ograniczenie szybkości jazdy do 8 km/h.
Odhaczyliśmy wszystkie obowiązkowe punkty z naszej mapy, więc udaliśmy się na luźny spacer, aby wypełnić ostatnie popołudnie. Przemierzyliśmy kilka kilometrów i znaleźliśmy się w zachodnim brzegu Zatoki San Francisco. Jest to jeden z trzech wielkich naturalnych portów na świecie.
Tego dnia zakończyliśmy naszą kilkudniową przygodę z San Francisco. Następnego poranka spakowaliśmy walizki i polecieliśmy do prawdziwego raju, ale o tym w kolejnych wpisach.. 😉
Ostatnio komentowane